Psychologiczna Ruletka: Czy Odważysz Się Zaryzykować?
Co Wybierasz: Pewność Nieszczęścia Czy Ryzyko Nadziei?
Wyobraź sobie stół do rosyjskiej ruletki. Trzymasz w dłoni ciężki, zimny rewolwer. Naprzeciwko siedzi ktoś, kto również jest gotów podjąć grę. Masz dwa wyjścia:
Oddać broń i czekać na strzał – masz 50% szans na przeżycie.
Strzelić do siebie – masz 100% pewności, że padnie śmiertelny strzał.
Co wybierasz? Racjonalna odpowiedź wydaje się oczywista: oddając kontrolę, dajesz sobie szansę na przeżycie.
Ale…
Pozorna pewność, nawet jeśli oznacza coś złego, wydaje się łatwiejsza do zaakceptowania niż niepewność, która może prowadzić do ocalenia.
Psychologia Wybierania Pewności Kosztem Szczęścia
Ludzie często wybierają gwarantowane niepowodzenie zamiast ryzykować lepszą przyszłość. Wolimy nie odezwać się do interesującej osoby, by uniknąć ewentualnego odrzucenia. Wolimy nie wysyłać CV, by nie doświadczyć porażki.
To zjawisko można nazwać psychologiczną ruletką – rezygnujemy z szansy na sukces, by uniknąć niepewności. Paradoksalnie, nawet jeśli „pewna” opcja jest negatywna, daje nam złudzenie kontroli, a to często wystarcza, byśmy czuli się bezpieczniej.
Innymi słowy: pewność nieszczęścia jest dla wielu bardziej znośna niż ryzyko.
Skąd to się bierze? Nasz umysł boi się rozczarowania. Pewność – nawet jeśli oznacza coś złego – daje nam poczucie kontroli. Jeśli z góry skazujemy się na porażkę, unikamy ryzyka odrzucenia, wstydu, zawodu. Czujemy, że mamy wpływ na wynik, chociaż ten wpływ skazuje nas na gorsze życie. Tyle że ten „komfort” ma swoją cenę.
Odwaga w Podejmowaniu Ryzyka vs. Ryzyko Utraty Szczęścia
Wybór pewności – nawet tej nieprzyjemnej – może wydawać się rozsądny, bo pozwala uniknąć rozczarowań i porażek. Ale to tylko złudzenie.
Unikając ryzyka, tak naprawdę ryzykujemy coś znacznie cenniejszego – własne szczęście i spełnienie.
Oczywiście, często wydaje się, że wybór pewności – nawet tej nieprzyjemnej – przynosi spokój, bo unika się rozczarowań czy porażek. Jednak ta „pewność negatywności” to tylko złudzenie. Kiedy odrzucamy możliwość zaryzykowania w imię komfortu, tak naprawdę ryzykujemy coś znacznie cenniejszego – nasze własne szczęście i spełnienie. I rozczarowanie w długim okresie.
Największe życiowe wygrane wymagają ryzyka. Nie zawsze możemy wybrać opcję w 100% bezpieczną i pozytywną, ale gdy pojawia się szansa na zmianę – czasem warto postawić na niepewność.
Paradoksalnie, wybieranie „pewnego nieszczęścia” jest najbardziej ryzykowną decyzją, jaką można podjąć.
Bo jeśli nie zaryzykujesz – przegrasz na pewno.
Niech ten tekst będzie dla Ciebie inspiracją. Zamiast wybierać bezpieczną, ale negatywną drogę, spróbuj czasem zagrać o coś lepszego. Oddaj pistolet w ręce losu – bo wygrana czeka na tych, którzy odważą się zaryzykować.
Pewnego ciepłego, słonecznego dnia przechodziłem obok ogrodu, gdzie na trawie wylegiwał się duży, gruby kot. Wydawał się całkowicie zrelaksowany, jakby świat wokół niego nie istniał. Leżał na plecach, wyciągnięty na słońcu, z zamkniętymi oczami, mrucząc cicho pod nosem. Obserwując go, zacząłem zastanawiać się nad tym, jakie są jego potrzeby – upolowana myszka, odrobina słońca, ciepło i spokój. Kot, mimo swojej widocznej beztroski, wydawał się w pełni usatysfakcjonowany tym, co oferował mu ten moment. Wtedy pomyślałem, jakie potrzeby musi zaspokoić człowiek, żeby mógł tak samo beztrosko wylegiwać się na słońcu.
Zaciekawiła mnie odpowiedź, która przyszła mi do głowy. Człowiek, oprócz podstawowych potrzeb, takich jak jedzenie, spanie, prokreacja, ruch czy przynależność do społeczności, ma jeszcze jedną fundamentalną potrzebę – kreację.
Kilka słów o kreacji…
Czym właściwie jest kreacja lub kreatywność? Zazwyczaj kojarzymy ją z artystami, z twórcami dzieł sztuki, ale moim zdaniem, profesjonalny artysta to jedynie wierzchołek góry lodowej. Każdy namalowany obrazek, stworzona foto książka, domek z lego, lub aranżacja domowego wystroju to przejaw tej samej potrzeby.
Kreatywność nie jest elitarną umiejętnością; to uniwersalna POTRZEBA każdego człowieka. Często wyrażana nawet w prostych, codziennych zadaniach.
Pracownicy korporacji czasem żartują: „Gdybym pracował w fabryce, to przynajmniej widziałbym, ile telewizorów skręciłem albo ile puszek zamknąłem.” Jest to pewien rodzaj tęsknoty za tym o czym piszę.
Natomiast pracownicy umysłowi nie powinni się tym martwić – jest szansa znaleźć w naszych codziennych zadaniach miejsce na wyrażanie i tworzenie, może nie w każdej fakturze, ale zawsze jest szansa.
Przykładowo, kiedyś widziałem znajomego z pracy, analityka, który robił prezentację. Z jaką starannością dopieszczał formatowanie, kolory i slajdy. Nie wynikało to z perfekcjonizmu, ale z radości, którą czerpał z samego procesu tworzenia – chciał, aby jego praca była nie tylko dobra, ale też estetyczna, może nawet piękna.
Człowiek jako istota kreatywna Myślę o wszystkich mechanikach, hydraulikach, malarzach, kucharzach, twórcach biżuterii, adeptach kaligrafii czy muzykach. Każdy z nas, niezależnie od zawodu, czerpie satysfakcję z tworzenia czegoś nowego – czegoś, co wcześniej nie istniało i nie jest wynikiem jedynie prostej wymiany materii.
Jako ludzie kreujemy i mamy potrzebę tworzenia, tak jak chomiki mają potrzebę biegania przez określoną ilość czasu…
Kreujemy i nie ważne czy to raport miesięczny, naprawiony zlew, zwykły obiad podany rodzinie czy też akwarela 20x30cm.
Nadzieja i przestroga Jeśli wydaje Ci się, że możesz po prostu wstać rano i wylegiwać się w słońcu jak kot, biada Ci, istoto kreatywna. Twój potencjał nie pozwoli Ci na to. Nie da Ci spokoju, nie będzie z Tobą negocjował i nie pozwoli Ci odpocząć, dopóki nie zasłużysz na to poprzez tworzenie – czy to skręcając szafkę, dobierając garderobę czy pisząc wiersz. Dopiero wtedy, po zaspokojeniu tej potrzeby, możesz w pełni spokojnie odpocząć na słońcu.
Michał Szadkowski – O mnie, Jeśli Ci się spodobało, będzie mi miło jak skomentujesz lub udostępnisz:) Myślę też, że jeżeli to czytasz to przypomnij sobie o tej niewielkiej, rzeczy, która sprawia, że masz delikatne poczucie winy i spróbuj jej chociaż dotknąć lub ją zacząć…
Czyli czego można dowiedzieć się, oglądając z dzieckiem kreskówki.
Ostatnio przytrafiło mi się kilka rzeczy. Po pierwsze, oglądałem z synem jakąś odsłonę Transformersów – Wojna o Cybertron. Muszę przyznać, że seria ciekawie wprowadza nowe odsłony bohaterów znanych mi od dzieciństwa. Megatron i Optimus Prime toczą ze sobą wojnę. Cała historia jest ciekawa przez to, że są starymi towarzyszami broni i przyjaciółmi, a poróżniło ich spojrzenie na filozofię. Obaj deklarują chęć pomocy dla swojego ludu. Obaj chcą być obrońcami. Jednak to, co ich różni to pryncypia. Megatron pragnie mocy, aby chronić swoich poddanych. Optimus, aby ich bronić potrzebuje mocy. Każdy z nich poszukuje artefaktów, aby wyprzedzić drugiego. Niby to samo, ale z tak małej różnicy wynikają ogromne skutki. Dla Megatrona moc i siła, na początku niby jako środek do celu, stają się celem samym w sobie. W rezultacie, ten z początku pełen obowiązku żołnierz, zaczyna używać swoich poddanych, aby osiągnąć wielką moc. Seria pokazuje w dość przekonujący sposób, jak Megatron się degeneruje. Z postaci z dobrymi chęciami zmienia się w potwora używającego własnych poddanych jako przedmiotów (dosłownie).
Optimus Prime właściwie zaczyna w tym samym miejscu co Megatron. Pełen wątpliwości i dobrych chęci przywódca, tylko po drugiej stronie barykady. Jednak autoboty mają zasadę, o którą walczą: „Wszelkie świadome istoty, mają prawo być wolne”. I to ratuje Optimusa, mimo chwil zwątpienia.
Algorytmy YouTube a dobro i zło
Po drugie, chciałem zacząć wprowadzać mojego syna w podstawy pop kultury. Pokazałem mu Luka Skywalkera, Gandalfa i Frodo Baginsa. A przez to algorytm YouTube zaczął mi ostatnio podrzucać ogromną dawkę nerdowskich filmów o Star Wars i Władcy pierścieni. (Muszę przyznać, że w dzisiejszych czasach powinna obowiązywać zasada, „Pokaż mi jakie masz propozycje filmów na YT a powiem ci kim jesteś” :D)
Szczególnie Gwiezdne Wojny Lucasa są godne polecenia do analizy psychologicznej, bo mniej znanym faktem jest, że Lucas pisał pierwszą sagę (IV-VI) na podstawie „Monomitu” Josepha Campbela. „Monomit” to archetypiczna droga bohatera i został stworzony na podstawie analizy Mitologii wszelkich kultur, od inuitów i aborygenów, przez hinduizm po judeo-chrześcijaństwo.
Ciekawe jest spojrzenie na dobro i zło w tych światach. A jest to spojrzenie przez pryzmat mocy i władzy. W gwiezdnych wojnach ta moc nazywa się nawet „Moc” (co uważam za cudowne, bo przecież o to chodzi😊). We Władcy Pierścieni symbolizowana jest przez pierścień władzy, który kusi najpotężniejsze istoty śródziemia. Kusi w wyrafinowany sposób:
-„Skorzystaj ze mnie, pomyśl ile dobra możesz uczynić posiadając taką siłę”
Dobre postaci muszą oprzeć się pokusie. I to, że potrafią się oprzeć wizji mocy, mocy niby dla czynienia dobra, pokazuje ich mądrość i właśnie to, po której stronie stoją, bo wiedzą, że moc dla dobra kończy się mocą dla mocy. Intencje to za mało.
W gwiezdnych wojnach mamy 2 bohaterów, Dartha (Anakina Skywalkera) Vadera i jego syna Luka Skywalkera. Obaj są potężni, jednak Anakin, z troski o ukochaną żonę, daje się skusić ciemnej stronie. Jego mroczny mistrz przekonuje go: „Pomyśl, ile dobra można osiągnąć z taką potęgą”. Jednak ten oparty na dobrych intencjach krok, małe wykorzystanie istot jako przedmiotów a nie podmiotów, jeden kompromis sprawia, że granica decyzji powolutku przesuwa się w stronę mroku. Aż w końcu Anakin kończy jako zbrodniarz i morderca.
To tylko środek do szczytnego celu, potem Cel uświęca środki, a potem liczy się już tylko cel za wszelką cenę…
O naturze zła i komu się lepiej przyjrzeć.
I teraz ciekawostka. Chcę tu napisać o moim olśnieniu.
Ten sam algorytm youtuba zaczął mi podrzucać oprócz styli walki rycerzy Jedi i ekonomii Rohanu, filmiki w stylu „Dlaczego imperator miał rację” lub „Filozofia Saurona”. Po przyjrzeniu się co tam jest w środku, zrozumiałem. Argumenty zła są zawsze takie same.
„Nie ma czegoś takiego jak zło, są tylko punkty widzenia”
„Robię to dla większego dobra”.
„Wiem lepiej niż inni i dlatego dla ich dobra powinienem rządzić”.
„Robię to dla twojego dobra”
I ku mojemu zdziwieniu nawet w nerdowskim światku Gwiezdnych wojen i Władcy pierścieni, ktoś jest w stanie to kupić. Imperator miał rację, może wyrżnął swoich przeciwników, ale zapewnił porządek… Sauron może i robił złe rzeczy, ale dlatego, że był skrzywdzony i nie umiał inaczej.
To nie tyle zło, co bohaterowie tragiczni…
Chcieli dobrze, robili jak umieli, nie możemy oceniać. To dla większego dobra. To dla twojego dobra, bo ja wiem lepiej co jest dla ciebie dobre. W sumie dobro i zło to tylko słowa, zależy, gdzie stoisz, jaką masz historię. Świat nie jest czarno biały, wszystko jest trochę szare….
Dokładnie to samo co …
Natknąłem się ostatnio na cykl wykładów historyka Stephena Kotkina. Kotkin napisał gigantyczną biografię Stalina. Nie szczędził tam szczegółów, naprawdę obserwował i stworzył kompleksową sylwetkę. I najsmutniejsze jest to, że wydaje się, że nawet Stalin nie myślał o sobie, że jest zły. Wydaje się, że naprawdę wierzył w socjalizm i komunizm. Uważał, że jego czyny to tylko środek do celu, który przyniesie później większe dobro. Wynik, to kilkadziesiąt milionów zamordowanych ludzi i niepoliczalna ilość złamanych i przetrąconych żywotów. Dla większego dobra… A zło zależy tylko od punktu widzenia.
I to właśnie jest natura zła
Zło mówi, że to dla większego dobra.
Zło nie mówi, że jest złe. Mówi tylko, że zła nie ma.
-To zależy od punktu widzenia, zrozum motywy, ile jest odcieni szarości, ile dobra możesz osiągnąć dzięki kompromisom, wybierz mniejsze zło. Nie ma nic takiego jak jedna moralność czy prymitywne pojęcia zła. –
Bo gdy to tylko przyjmiesz, to w tle jest też, że skoro nie ma zła, to nie ma też dobra. Jeśli przyjmiesz to rozmycie i ambiwalencje, że nie ma zła i nie ma dobra, to zostaje tylko moc i władza. Bo dzięki temu cele nie są ani dobre, ani złe, środki nie są dobre ani złe. Są tylko skuteczne lub nieskuteczne.
„Władza korumpuje, a władza absolutna korumpuje absolutnie… A wielcy ludzie to z reguły źli ludzie…” – lord Acton
I ostatnie może nie tak mroczne, ale bliższe codzienności zdanie mrocznej strony mocy:
Wiem od ciebie lepiej co jest dla ciebie dobre, i zrobię to dla twojego dobra, czy tego chcesz czy nie.
To zdanie często może opisać postawę młodych terapeutów, którzy naprawdę mają absolutnie czyste intencje. Którzy chcą pomagać, tylko którzy w którymś momencie zapomnieli o czym przestrzegali nasi nauczyciele i najwięksi teoretycy.
„Dobre intencje to za mało. Nie da się komuś zrobić dobrze wbrew jego woli” A co dla mnie najlepiej wyraził akurat Milton Friedman: „Wszelka dobra intencja jest przekreślona przez użycie przymusu, którym chcesz to dobro wprowadzać.”
Więc podsumowując moje olśnienie, jeśli słyszę:
Nie ma moralność, to tylko punkty widzenia i odcienie szarości i kompromisy. To dla większego dobra. To dla twojego dobra, czy tego chcesz czy nie.
To absolutnie natychmiast zapala mi się lampka ostrzegawcza „przyjrzyj się lepiej z kim masz do czynienia” Bo tak właśnie kusi i usprawiedliwia się zło.
I zostaje z takim memento, niech mi na co dzień towarzyszy w pracy, bo o wielu rzeczach można dyskutować, ale o tym nie:
„Każda świadoma istota jest podmiotem, a nie przedmiotem. Jest celem samym w sobie i ma niezbywalne prawo być wolna. Na swoją dolę i niedolę. Nie ma tutaj kompromisów.” – Tak mówi dobro
Bierzemy 16 osób na grupie warsztatowej. Osoby mają się ustawić w szereg w kolejności od tego, który czuje się najmniej bogaty, do tego, który czuje się najbardziej bogaty. Osoby ze śmiechem zaczynają ze sobą rozmawiać i porównują swoje postrzeganie zamożności. Ustawiają się, gdzieniegdzie zamieniają miejscami. Powstaje szereg. Prowadzący mówi: podzielcie się w połowie szeregu, na 2 grupy po 8 osób a następnie porozmawiajcie o swoich uczuciach w grupach.
Następnie niech 2 grupy staną naprzeciw siebie. I powiedzcie co czujecie do przeciwnej grupy. Padają pierwsze, z reguły grzeczne, słowa. Wy jesteście jacyś, a wy jacyś. Potem dla ułatwienia powstają nazwy np. wy jesteście biedni, wy bogaci. Potem niezmiennie następuje zaognienie dialogu. Grupy wchodzą w konflikt, a osoby zaczynają się ze sobą kłócić. Jednostki niezmiennie wspierają swoich współplemieńców i atakują przeciwników, nawet gdy ci na początku stali obok nich w szeregu np. na 8 i 9 miejscu.
Ten eksperyment można przeprowadzić w absolutnie każdej tematyce. Atrakcyjności, bogactwa, wieku, a nawet wzrostu. Wnioski są dość proste. Jeżeli podzielimy się na grupy i nadamy im etykiety, to łatwiej nam się utożsamiać ze swoją grupą, i łatwiej odczłowieczyć grupę przeciwną.
Swoi i Obcy.
W bardziej naukowych warunkach przeprowadzono inny typ tego eksperymentu[1]
1.Ludziom podpiętym pod skaner fal mózgowych, pokazywano film na którym było wyświetlone 6 ludzkich rąk. Jedna z nich w którymś momencie była przebijana na wylot igłą od strzykawki. (Okropne wiem, Ty sobie to tylko przypadkiem wyobraziłeś i źle się z tym czujesz. Oni to widzieli)
Na skanerach pojawiała się aktywność w obszarze odpowiedzialnym za ból. Widząc coś takiego nasze mózgi reagują jakbyśmy sami tego doświadczali.
To informacja o naszym wbudowanym systemie empatii.
2. Ludziom pokazywano 6 ludzkich rąk, tylko dodano do nich podpisy oznaczające religie. Chrześcijanin, żyd, muzułmanin, ateista, scjentolog, hindus. Co się działo? Ludzie reagowali o wiele bardziej na ręce oznaczone słowem dla swojej religii (lub ateizmu), a mniej reagowali na ręce oznaczone obcymi religiami. Bez znaczenia z jakiej religii był badany. Za każdym razem bardziej reagował na swoich niż obcych.
3. Dodano przed eksperymentem następującą historię: Wielka wojna podzieliła świat na 2 obozy. 3 religie w jednym, 3 w drugim.
I znów te same filmy z rękami i oznaczeniami. Co się dzieje dzięki takiej historii? Reagujesz bardziej na swoich. Przestajesz reagować na wrogów. Reagujesz na swoich sojuszników, ale troszkę mniej niż na swoich.
4. Jeszcze inna wersja. Na początku eksperymentu kazano uczestnikowi rzucić monetą. Jeśli wypadł orzeł, to dostawał etykietkę Augustynianina, jeśli reszka, to Justynianina. Rozumiesz? Coś zupełnie z kosmosu. Nieistniejącego jeszcze minutę wcześniej. Potem opowiadano historię, że trwa wojna tych rodzin.
Następnie pokazywano ręce z etykietkami. Wyniki? Ludzie, którym rzut monetą nadał etykietkę Augustynianina, bardziej reagowali na ręce ze swoją etykietą, a mniej na ręce z przeciwną. I vice versa.
Wnioski z eksperymentów
To naprawdę podstawowe oprogramowanie. Wręcz hardware.
Mamy tu do czynienia z naprawdę fundamentalną właściwością istoty ludzkiej. Absolutnie podstawowym oprogramowaniem. Żadna tam kultura, żadna religia, nas tego nie uczy. My tu mamy do czynienia z odpowiedziami na poziomie odruchów bezwarunkowych. Absolutnie każdy człowiek dba bardziej o swoich niż o obcych. Kiedyś to oczywiście był temat plemienia, które razem mieszkało, wędrowało, polowało i było związane genetycznie. Ale okazuje się, że ten system swój-obcy przeniósł się w naszą współczesność. System reakcji swój obcy jest starodawny. Ale we współczesności jego zapalnik przeniósł się w system etykiet.
Tzn. Najpierw jest test etykiet, następuje segregacja na swój-obcy. Potem przeciwstawne reakcje zarezerwowane dla tych kategorii.
Etykiety plemienne.
Etykietką może być wszystko. Narodowość, drużyna piłkarska, płeć. Ze skrajniejszych i straszniejszych w skutkach przykładów, kolor skóry, kasta, klasa społeczna, czy Tutsi vs Hutu i ludobójstwo w Rwandzie. Ale w mniejszej skali firma dla której pracujesz vs konkurencja. A w firmie może to być też np.; programiści vs HR, drugie vs trzecie piętro, pracownicy vs zarząd, albo też grupa początkująca vs zaawansowana na angielskim.
Z mojego podwórka wiem, że nawet w środowisku międzynarodowej psychoterapii trwa sobie cudowna, kulturalna zimna wojna między modalnościami. Humanistyczne vs CBT vs Psychodynamiczne vs …(pozostałe 200 modalności). Innymi słowy wszyscy przeciw wszystkim.
Jeśli się troszkę zastanowisz to podejrzewam, że znajdziesz też kilka przykładów z własnego doświadczenia.
Pamiętaj! To są podstawowe ludzkie reakcje. Pojawia się etykieta na podstawie której dzielisz na swój obcy i już nie masz wyboru, czy reakcję się pojawią czy nie. Pojawią się. One są niezbywalne. Tak jak potrzeba powietrza. Zdarzyło mi się obserwować absolutnie empatycznych dojrzałych i poukładanych ludzi, po przepracowanych 1000-cu lub więcej godzinach psychoterapii własnej, którzy dostają białej gorączki na myśl o ludziach z innej modalności.
Jeśli myślisz, że to da się przepracować albo od tego uciec… to czeka cię ciekawa przygoda. Nie da się. Nie przestaniesz być człowiekiem.
Kiedy twój brat kreśli koło…
Dla przyjaciół jest empatia i pomoc, dla przeciwników odczłowieczenie i przemoc. Dla swoich miłość, wyrozumiałość, wsparcie i dialog; dla obcych oskarżenie, wykluczenie i pogarda.
Poznajesz to?
Pewnie nawet w tej chwili jeśli jesteś za PIS to pewnie myślisz, że te złe cechy tyczą się tylko LGBT+ i polityki tożsamości . A jeśli walczysz o prawa kobiet to może myślisz, że to Kościół katolicki dzieli i odczłowiecza, więc dlatego musi upaść albo wręcz trzeba go zniszczyć
Odpowiedź jest smutniejsza. Kości nienawiści zostały rzucone już podczas nadania nazw i rozdzielenia miejsc w plemionach. Nie możemy pięknie się różnić jak długo wydaje nam się, że nie mamy nic wspólnego…
…Ty kreśl większe aby was zjednoczyć.
Na szczęście mamy coś wspólnego. Po pierwsze jesteśmy ludźmi. I naprawdę z doświadczenia w gabinecie wiem jedno, zawsze mamy coś wspólnego. Wszyscy czujemy, myślimy, mamy pragnienia i dążenia. Potrzeby. Wszyscy. Wszyscy też traktujemy swoich i obcych inaczej. I wszyscy dzielimy na swoich i obcych, choć troszkę inaczej. To jest absolutnie jednakie plemię. Ponad kulturą i religią. Mamy serca i płuca, wątroby i mózgi. Układ nerwowy i takie same zmysły. Wnętrze człowieka jest takie same w Ameryce południowej, Europie, Afryce i na Syberii. Joseph Campbell twórca pojęcia monomitu kiedy zauważył, że oddalone od siebie społeczności stworzyły niezależnie bardzo podobne mitologie, właśnie tak to tłumaczył. Wnętrze człowieka -Anthropos- jest takie same. To mamy wspólne. Należymy do plemienia ludzkiego.
Ale to nawet nie trzeba takiej pompy. To większe koło może być o wiele mniejsze.
Kiedy zaczynasz nienawidzić etykietujesz. Kiedy etykietujesz odczłowieczasz i łatwiej nienawidzić. Nie możesz przestać etykietować. Więc po prostu postaraj się znaleźć trochę większe koło. Zadaj sobie pytanie co mam wspólnego z tym drugim człowiekiem.
Zamiast powiedzieć wy z cholernego HR. Powiedz my pracownicy firmy…
Zamiast powiedzieć wy kobiety, czy wy mężczyźni, powiedz my dorośli.
Zamiast powiedzieć wy homosie, czy wy katole. Powiedz my Warszawiacy.
Zamiast powiedzieć wy moherowe berety, pisowcy, feminazistki, czy lewacy. Powiedz my Polacy.
Powiedz sobie te zdania w głowie albo na głos…i zobacz jak to wszystko zmienia
Albo po prostu powiedz my ludzie.
Twój wybór jest taki. Jeśli chcesz nienawidzić, to szukaj różnic, etykietuj i dziel. Jeśli dzielisz, to wiedz, że uruchamiasz mechanizmy silne i pradawne. Mechanizmy odbierające obcym ludzkie prawa, prawa do współczucia dla nich i prawa do dialogu. Nieważne po której stronie stoisz. Jeżeli tworzysz strony, to tworzysz miejsce do wojny. Jeżeli dzielisz to wiedz, że uruchamiasz mechanizmy które mogą prowadzić do przemocy. I wiedz, że nie przestaniesz etykietować, więc jeśli chcesz dialogu to szukaj wspólnoty. Kreśl większe koło aby nas zjednoczyć…bo etykiety mogą nas dzielić lub łączyć.
Legia! Legia!
Na koniec przypomniała mi się anegdotka. Czekałem sobie kiedyś jak byłem na studiach albo w liceum, na przystanku, na autobus nocny. Akurat był jakiś mecz Legii. Poznałem po tym, że jakiś podpity chłopak śpiewał sobie na przystanku Legia! Legia! Oczywiście wokół niego szybko zrobiło się pusto. Czekałem sobie dalej… Po kilku minutach dało się słyszeć kolejny podpity głos i powoli zbliżające się Legia ! Legia! Kolejny chłopak w szaliku znalazł się na przystanku. Zaśpiewali razem Legia! Legia! Zaczęli ze sobą przybijać piątki, obejmować się i przyjacielsko rozmawiać. Niezbyt umieli dobrać głośność do warunków, więc słyszałem wszystko. Ej skąd jesteś? A ty? Ja z Woli. Ja też. A kogo znasz? Tu padły jakieś nazwiska. Nazwy ulic. Chłopaki powoli znajdowali znajome nazwy, ale niestety okazywało się, że te nazwy ich dzieliły. Bo szkoła obok, ale jednak konkurencyjna. Bo ulica i paczka znajoma, ale jednak nie własna. Rozmowa zaczęła się zmieniać z przyjacielskiego poszukiwania, we wzajemną niechęć i niepokój. Przybijanie piątek zmieniło się w naprężone sylwetki. Odsunęli się od siebie i widać było, że rośnie napięcie i zaraz skończy się to pijacką bójką.
Szczerze mówiąc sam byłem po kilku piwach. Niezbyt myślałem, więc intuicyjnie podszedłem do nich i zaintonowałem ciche Legia, Legia!… Po drugim Legia! Legia! Podchwycili. Zaczęliśmy śpiewać razem i po chwili znów się obejmowali i śpiewali w najlepsze, hymny swojego klubu. Zjednoczeni zapomnieli o wszystkim… a ja wycofałem się i spokojnie doczekałem na autobus.
Wszyscy jesteśmy z jednego plemienia, więc kreśl większe koła aby nas zjednoczyć…
Załóżmy, że jest w tobie potworek. Taka malutka, łatwa do przeoczenia istotka. To może być np. „Uwielbiający słodycze” lub bestyjka ”Wypiję jeszcze tylko jednego”. To może być potworek „W lato obracam się za każdą kobietą w sukience” lub tyci demonek „Wstyd się przyznać, ale z przyjemnością patrzę na muskularnych facetów z jednodniowym zarostem i nie ważne, czy potrafią dodawać”.
Bakcylek torebek za pół pensji, nigdy nie skasowanego z telefonu Tindera, albo świntuszek wieczornych, samotnych seansów, przy krótkich filmach bez dialogu, za to, z plejadą zmieniających się aktorek.
W każdym razie, jest to jakaś twoja słabostka, której jesteś bardziej lub mniej świadom, ale która nie mieści się w twoim wachlarzu tematów, którymi dzielisz się z przyszłymi teściami przy wigilijnym stole.
Pewnie próbujesz walczyć z potworkiem. W kuźni słuszności, w ogniu przykazań dobrego żywienia i dobrego smaku, wykuwasz miecz poczucia winy i… szarża na bydlaka. Bitwa.
Uderzasz mocnymi ciosami wstydu i zaklęciami: „To się więcej nie ma prawa powtórzyć”, „Od jutra z tym koniec” i „Tak nie można, co by powiedział/a/eli (znajomi, mama, tata, mąż, żona, papież)?”.
Wreszcie, po ciężkiej walce i użyciu całej mocy magii poczucia winy, zapędzasz potworka w mroki nieświadomości… i jak zwycięzca odchodzisz do swoich spraw.
Tylko gdybyś człowieku zobaczył jego minę…
Gdybyś spojrzał…
Zobaczyłbyś wielki syty uśmiech.
A gdybyś przysłuchał się dźwiękom, które wydaje…
To usłyszałbyś błogie: „mniam, mniam, mniam”.
On tylko na to czekał…
Bo im bardziej z nim walczysz, tym staje się silniejszy.
Cykl Życiowy Potworka
Cykl życiowy potworka jest następujący. Pojawia się pod postacią drobnej myśli o grzeszku. Następnie zaczyna tuczyć się na twoim zgorszeniu i poczuciu winy. Kiedy urośnie wystarczająco, atakuje.
Przejmuje kontrolę, a ty kończysz o 2 w nocy z buzią wysmarowaną resztkami czekolady, niepotrzebną torebką albo trzecią wiertarką. To przynosi ulgę od poczucia winy. Na chwilę. Bo zaczyna się moralniak i zaklęcia „To się więcej nie powtórzy”… Zakończone twoim niby zwycięstwem, a tak naprawdę słodkim ”mniam, mniam, mniam” potworka.
Potworek: Cześć! Może zjemy dziś hamburgera?
Ty: Jestem potworem, skąd u mnie, weganina, takie myśli? Tam krowy i kurczaki giną w męczarniach (poczucie winy).
Potworek: Mmm… mniam, mniam, mniam (Zwiększanie rozmiaru i siły)
Jak widzisz ten nasz pan słodyczowy, zboczony, czy też inny podobny, wszystkie mają jeden ulubiony posiłek, a jest to twoje poczucie winy. Na tym, tak naprawdę, się pasą. Czerpią energię z twojej niechęci i z twojej nienawiści. Taplają się w pogardzie, jak ryba w wodzie. Nie da się z ich zabić. Nie da się ich zniszczyć, nie da się ich pokonać w walce.
Bo im bardziej z nimi walczysz, tym stają się silniejsze…
Communi humana natura monstrum
Zdradzę ci tajemnicę, one wszystkie należą do jednego gatunku. Jego nazwa łacińska brzmi „Communi humana natura monstrum” co w wolnym tłumaczeniu oznacza: „Pospolity potworek człowieczeństwa”.
Ten sympatyczny stworek, to część twojej cudownej człowieczej natury. To twoje słabostki. Jeśli myślisz, że to tylko twoja przypadłość to, no cóż, źle myślisz. Bo potworek człowieczeństwa mieszka u jakichś 7,5-8 miliardów ludzi, czyli w skrócie, u wszystkich. To część twojej natury. A jeśli myślisz że da się zniszczyć własną naturę, to do zobaczenia o 2 w nocy, w posłaniu ze sreberek po czekoladzie i pustych opakowań po batonikach.
Biada nam! Co robić?
Potworek człowieczeństwa nigdzie się nie wybiera. Potworka nie da się utłuc. Nie da się go zwalczyć, bo on się na tym tuczy. Potworka nie da się usunąć chirurgicznie ani wyleczyć tabletkami. Ale jest inne wyjście…
Zobaczyć go i pokochać. Przygarnąć. Uznać, że jest, będzie i nie wyganiać. Uznać w samym sobie człowieka. Z uśmiechem na ustach przyznać się przed sobą, do własnych słabości. Nie oznacza to, żeby podszeptom od potworka bezmyślnie ulec. Nie. Chodzi o to żeby przyznać i zaakceptować, że są, będą i mają prawo być. Nie oznacza to, że trzeba za nimi podążać. Tylko żeby potraktować je z życzliwością, tak jak traktuje się szczebiot dziecka.
Czyli, kiedy potworek podszeptuje ci jakąś myśl, możesz zareagować oburzeniem i samobiczowaniem. Efekt? On i tak pewnie dostanie czego chce albo utuczysz go poczuciem winy i dostanie to później, jak będzie większy i silniejszy. Możesz też spróbować przywitać go z radością, sympatią i wzruszeniem. Jak dawno nie widzianego przyjaciela, którego znasz od zawsze:
– Wstydź się! Znowu (myślałeś o hamburgerach/spóźniłeś się/ nie trzymałeś diety/ siedziałeś trzy godziny na Fejsbooku/ spędziłeś weekend z Netflixem itd…)co?! Hańba! – krzyczy potworek. W międzyczasie zawiązuje serwetkę pod szyją. I oczekuje z nożem i widelcem na sycącą porcję poczucia winy.
– Oj dawno Cię nie było, Panie stary zgrywusie!
– … – konsternacja potworka.
– Strasznie się cieszę, że Cię słyszę! Co tam u Ciebie?
– AAAAAaaaaaa……- kochana acz przerażona istotka, ucieka żeby skryć się w zakamarki nieświadomości.
Coś, co żywi się twoją nienawiścią i poczuciem winy, nie potrafi sobie poradzić z twoją akceptacją i życzliwością. Zmniejsza się, traci siłę, i otoczkę grozy. Tylko pamiętaj, to część twojej natury, ona się nigdzie nie wybiera. Jeśli pomyślałeś, że to jest dobra sztuczka na walkę z potworem, że akceptacja jest bronią…To wsłuchaj się … delikatny wietrzyk niesie z jaskini cichutkie, mniam, mniam, mniam.
Wzruszający jest ten nasz ludzki los
Ram Dass, nauczyciel duchowy z linii hinduizmu, podzielił się kiedyś swoją praktyką. Po 20-30 latach bycia nauczycielem i guru. Po długoletniej pracy i walce ze sobą. Kiedy zauważył, że bycie świętym nie zwalnia od spogląda na kobiety, czy tam, że objadł się słodyczami jak degenerat (to jego słowa). Dotarło do niego, że co jak co, ale on naprawdę się starał. I, że co jak co, ale on kurczę, naprawdę był święty. I zrozumiał, że to nie pomogło i nie wyleczyło go z człowieczeństwa…
Kiedy wreszcie to do niego dotarło, przestał się samobiczować i zaczął mawiać: „ jaki wzruszający jest człowiek, którym jestem”. Kiedy zaakceptował, że lubi słodycze. Kiedy dał sobie do tego prawo. Właściwie przestał je jeść. Chociaż, od czasu do czasu zjadł, z pełną miłością do siebie, jakieś potwornie tłuste ciastko.
Jeśli akceptacja jest szczera, jeśli zaakceptujesz i przygarniesz potworka. Jeśli nie będziesz go karmił poczuciem winy i wstydem. W skrócie, jeśli zaakceptujesz, że jesteś tylko człowiekiem, że masz słabości i że wszyscy jakieś mają, on pozostanie z tobą na zawsze, ale nie jako monstrum grozy. Tylko jako słodkie zwierzątko, które, od czasu do czasu, próbuje jakoś psocić.
Tu spróbuje podszeptać ci jakieś okropieństwo. Tam spróbuje podpuścić do samobiczowanka. A ty, z pobłażliwością i łezką w oku zaśmiejesz się życzliwie, poklepiesz go po pleckach i podrapiesz za uszkiem. A potem wrócisz do swoich spraw. Życie może być znośne. I może się nawet skończyć od czasu do czasu małą czekoladką na diecie … pyszną i bez poczucia winy.
Wzruszający jest ten nasz ludzki los… więc przygarnij potworka.
Był sobie młody myśliwy Karol. Pewnego razu poszedł na polowanie. Chodził po lesie, aż nagle spotkał niedźwiedzia. Niedźwiedź był niedźwiedziem, wiec ryknął, warknął, stanął na tylnych lapach i rzucił się do ataku. Karol nie zastanawiał się długo, odwrócił się na piecie i zaczął uciekać. Nie dość szybko jednak. Nagle poczuł na nodze ostre uderzenie niedźwiedzich pazurów. To go zmobilizowało i w końcu uciekł. Dobiegł do wioski…
– Niedźwiedź! Niedźwiedź mnie okaleczył. Rozwalił mi nogę!
Mieszkańcy wioski zbiegli się, żeby zobaczyć naszego poranionego myśliwego.
Karol zaczął krzyczeć z bólu i złorzeczyć na niedźwiedzia i własny los.
Tak był zajęty swoją urazą, że nie miał czasu iść do lekarza, żeby ten opatrzył mu obrażenia. Wdało się zakażenie, rana źle się goiła. Pojawiła się gorączka. Nasz bohater obudził się w domu medyka. Niestety z amputowaną nogą. Kiedy to zobaczył, ogarnęła go wściekłość i żal. Wydał z siebie ryk:
– Dlaczego JA!!???
Przybiegł lekarz, próbował uspokoić naszego bohatera. Pocieszyć, nauczyć go korzystać z protezy. Bez rezultatu.
Nasz bohater odtrącał wszelką pomoc. Myśli o niesprawiedliwości i przeklętych niedźwiedziach, zajęły go całkowicie. Zaczął żebrać i pić. Pogrążał się w swojej urazie.
Tak wiódł swoje dni. Opowiadając za garść monet, każdemu, kto jeszcze chciał go słuchać, swoją historię… mijały lata.
Któregoś dnia Karola obudziły krzyki i wiwaty z ulicy.
– To Sar!
– Brawo Sar!
Karol otworzył oczy i zobaczył człowieka.
Człowieka bez nogi, z hakiem zamiast ręki, kierującego się w stronę lasu.
Bratnia dusza – pomyślał – ten to mnie zrozumie…
– Jestem Karol, a Ty kim jesteś?
– Jestem Sar.
– Co ci się stało? – spytał nasz były myśliwy.
– Niedźwiedź odgryzł mi rękę i tak mnie poharatał
że lekarz musiał odciąć mi nogę – odparł Sar.
– Rozumiem! Dobrze rozumiem! Cholerny niedźwiedź!
– A ty jak sobie radzisz? – spytał Sar.
– Miałem być myśliwym, ale przez niedźwiedzia straciłem nogę.
Przeklęty niedźwiedź. Jak mam godnie żyć bez nogi?!!
– Hmm to ciekawe, ja idę do lasu polować – powiedział Sar.
– Ale… ale przecież… niedźwiedź odgryzł ci nogę!?
Sar spojrzał mu w oczy i powiedział spokojnie.
– Nie ważne, co z tobą zrobiono, ważne, co Ty zrobisz, z tym, co z tobą zrobiono.
Poprawił protezę, zahaczył kuszę o hak i jak co dzień pokuśtykał do lasu… na polowanie.
Sun Tzu jeszcze się nie narodził, Konfucjusz był niemowlakiem, a Lao-Tze, no cóż, był Lao-Tze, więc nie wiadomo właściwie co się z nim działo…
Noc
Poeta Xiao Li siedział w celi śmierci. Podczas jednego ze swoich wystąpień publicznych, nieopatrznie i złośliwie zadrwił z cesarza. Jakieś nieżyczliwe języki doniosły komu trzeba, a cesarskie sądy w tamtych czasach, miały tylko jeden sposób na obrazoburców nefrytowego tronu. Wyrok zapadł szybko i bez odwołania.
Xiao nie mógł się z tym pogodzić, przez głowę przelatywały mu plany epickich tomów, których nie zdążył napisać i marzenia o smaku wina, którego nie zdążył wypić. Rozmyślał nad nieskończonymi manuskryptami i szkicami wierszy, które leżały w szkatułce pod jego łóżkiem.
– Gdybym miał jeszcze czas… choć jeden rok… chociaż miesiąc – myślał z udręką.
Kiwał się na swoim posłaniu, kiedy nagle z przeszywającym „Bonggggg….” uderzył dzwon, zwiastujący północ w cesarskim mieście.
Xiao li zamarł na kilka chwil… nagle, otworzył szeroko oczy i zaśmiał się gromkim śmiechem. Z rękawa wyszarpnął kawałek szaty, a z włosów węgielek do pisania. Gorączkowo zaczął notować. Kiedy skończył, przyjrzał się notatce.
– Jakie to banalne – powiedział cicho i uśmiechnął się do siebie.
Rozejrzał się po celi. Zauważył pozostawiony tam chleb i wodę. Spokojnie podszedł do miski, usiadł z nią na łóżku i zaczął żuć ze smakiem chleb. Następnie wziął łyk wody, posmakował przez chwilę i wychłeptał ją do końca. Oblizał się jak syty kocur. Wstał, rozprostował się, zrobił z namaszczeniem kilka kroków, kilka oddechów. Następnie spokojnie położył się na łóżku i smacznie zasnął.
Dzień
Następnego dnia, poeta dziarskim krokiem podążył za strażnikami na miejsce kaźni. Podszedł do kata i ukłonił mu się z szacunkiem. Rozejrzał się po świecie. Wziął oddech i z uśmiechem położył głowę pod miecz. Jedno szybkie cięcie zakończyło czas Xiao Li.
Stary kapitan straży, który sprzątał celę po poecie, zobaczył kawałek tkaniny na łóżku. Już miał ją wyrzucić, kiedy ujrzał nakreślone na niej znaki. Był starym kapitanem i umiał czytać, więc tak też się stało, że przeczytał ostatni wiersz Xiao Li.
– Jakie to banalne – pomyślał po lekturze.
Kilka dni później…
Kilka dni później na radzie pałacowej, Cesarz rozważał co zrobić z barbarzyńcami, nękającymi północne prowincje. Wiele już lat wysyłał karne ekspedycje, ale to było jak walka z deszczem. Plemiona uchylały się przed armią cesarza, jak woda przed mieczem. Cesarz poprosił o radę. Jeden z inżynierów cesarskich przedstawił pomysł wielkiego muru.
– A ile to zajmie?! – spytał Cesarz.
– Około 80 lat, Panie – odpowiedział inżynier.
– Jaki sens ma zaczynanie czegoś czego ani ja ani ty, nigdy nie skończymy? – Zastanawiał się na głos Cesarz.
Wtedy do Cesarza podszedł kapitan straży. Szeptał mu chwilę do ucha i wręczył mu kawałek szaty z ostatnim wierszem Xiao li.
– Jakie to banalne – po lekturze, powiedział Cesarz.
Nagle zastygł w bezruchu… Przez chwilę patrzył nad głowami dworzan w odległy punkt sali tronowej… Równie nagle jak zastygł, otrząsnął się i pewnym głosem wydał 2 dekrety… Rozkazał rozpocząć budowę muru i…postawić pomnik Xiao Li.
80 lat później…
80 lat później obecnie panujący Cesarz, wnuk starego cesarza, patrzył na odsłonięcie pomnika Xiao li. Właśnie wypełniał jedno z ostatnich życzeń swego dziada. Jego dziad prosił, aby w dniu ukończenia Wielkiego Muru, postawić pomnik poety, a na cokole wyryć jego ostatni wiersz.
– Jakie to banalne – pomyślał Cesarz, patrząc na cokół pomnika stojącego u stóp wielkiego muru. Następnie, ciepło się do siebie uśmiechnął i odszedł, aby zająć się cesarskimi sprawami…
Na cokole było wyryte:
„Motyl tylko kilka dni, swym pięknem błogosławi łąkę,
Pewien człowiek miał ochotę na szarlotkę. Postanowił ją upiec własnoręcznie. Znalazł przepis, sprawdził składniki i zobaczył, że może zacząć. Przepis podawał, że za 3 godziny będzie mógł cieszyć się pysznym ciastem. 3 godziny? Pomyślał. To za długo. Nie mogę tyle czekać. Poszukam innego przepisu. Przez następną godzinę przeszukiwał znalezione w domu książki kucharskie, aż znalazł przepis, który obiecywał szarlotkę w 2 i pół godziny. 2 i pół godziny? Pomyślał. To za długo. Nie mogę tyle czekać. Poszukam lepszego przepisu. Przez następne godziny przeszukiwał Internet, aż znalazł przepis na pyszną szarlotkę w 2 godziny i 15 minut. 2 godziny i piętnaście minut?? Pomyślał. Nie mogę tyle czekać. Chcę szarlotkę natychmiast. Może odwiedzę znajomego eksperta kucharza, jeśli nawet on nie zna przepisu, to może mi chociaż poleci kogoś kto zna. Musi być jakiś sposób… Wyruszył.
Słyszałem, że od kilku tygodni ten człowiek nie zjadł szarlotki. Nie miał kiedy. Cały czas szuka przepisu, który da mu szarlotkę natychmiast.
Jeśli Ci się spodobało, będzie mi miło jak udostępnisz:)
PS.
Istnieje też, podobno przez kogoś wymedytowany, komentarz do tej opowiastki.
Oto on:
Jeśli poradzisz sobie z czasem, poradzisz sobie z lękiem.
Jeśli poradzisz sobie z lękiem, poradzisz sobie z życiem
Pewien człowiek odbywał pielgrzymkę. Szedł właśnie leśną ścieżką niedaleko Indusu, kiedy z zarośli, od strony rzeki, wybiegł Nasrudin. W ogromnym pośpiechu minął pielgrzyma, prawie uderzając w niego, trzymanym w ręku, pustym wiadrem. Następnie zniknął po drugiej stronie ścieżki. Człowiek przystanął zdziwiony, nasłuchując, jak z wielkim hałasem Nasrudin przedziera się przez las. Dźwięk oddalał się, ucichł na dłuższą chwilę, a następnie zaczął się powoli przybliżać. Po chwili z zarośli, w pędzie, wybiegł Nasrudin. Krzyknął do pielgrzyma:
-Zejdź mi z drogi! Bardzo się spieszę!
Znów go wyminął, tym razem taszcząc ze sobą wiadro pełne wody. Pielgrzyma ogarnęła ciekawość, zadumał się na chwilę. I kiedy dumał, znów minął go zdyszany Nasrudin, znikając w głębi lasu, z pustym wiadrem. Pielgrzym słuchał oddalającego się hałasu. I po chwili, tak jak się spodziewał, usłyszał Nasrudina przedzierającego się przez las z wiadrem pełnym wody. Zaczaił się i kiedy zobaczył wyłaniającego się z zarośli biegacza, stanął mu na drodze.
-Stój! Powiedz mi! Co robisz?
-Głupcze nie przeszkadzaj! Nie mam czasu! Mam ważne zadanie!
Pielgrzym chciał spytać, jakie zadanie, ale w tym momencie, Nasrudin wyrwał się i zniknął w zaroślach. Człowiek pobiegł za nim. Ledwie nadążył za zdeterminowanym biegaczem. Po chwili dotarli do rzeki. Pielgrzym ku swemu ogromnemu zdumieniu zobaczył jak, w biegu, Nasrudin chwyta wiadro i wyuczonym, pewnym ruchem, wylewa całą wodę do leniwie płynącego Indusu, a następnie obraca się na pięcie i jak pewnie się domyślacie, znika w lesie. Pielgrzym stanął jak słup soli. Nie umiał zrozumieć tego co widział. Kiedy Nasrudin znów się pojawił i wylał, nie zatrzymując się, pełne wiadro wody do rzeki, pielgrzym ruszył za nim. Zrównał się z Nasrudinem. I zaczął pytać:
-Co ty właściwie robisz? -No jak to, co? Biegnę po wodę do studni! -Ale czemu to robisz? -Oczywiście żeby dolać wody do Indusu! -Ale po co? -No wiesz, robię to, od jakiegoś czasu. -Ale, po co?!! -Jak to, po co?!! Przecież, jeśli przestanę Indus może wyschnąć! -Ale przecież Indus ma się dobrze, zobacz ile ma wody! -Noooo… pięknie płynie, ta moja rzeka, ale kto wie, co by się stało gdybym przestał?
A Tobie, czytelniku, jak często wydaje się, że świat się zatrzyma, jeśli przestaniesz robić te wszystkie „ważne” rzeczy?
Stoisz na rozstajach dróg, na lewo masz miasto gruszek, na prawo miasto jabłek. W oddali majaczą się soczyste owoce, głód zaczyna Ci doskwierać, zbliża się wieczór. Czas podjąć decyzję. Tylko jeśli pójdziesz po gruszki, to nie spróbujesz jabłek. Jeśli wybierzesz się po jabłka, to nie po gruszki. To straszne myśli. Zastanówmy się… Co jest lepsze? Jabłka czy gruszki? Jabłka są zdrowsze, ale gruszki są słodsze. A czy w którymś z miast jest hodowla ekologiczna? Ciekawe jakie to odmiany? Jak wypowiadają się eksperci? Mijają godziny…. Znasz to? To egzystencjalizm w praktyce. Witaj w człowieczeństwie! Populacja 7 miliardów i rośnie!
Wszystko przemija a wybór wyklucza.
Jesteśmy ludźmi, a to oznacza, że podejmujemy decyzje. Jabłka czy gruszki? Niebieskie spodnie czy czarna sukienka? Marlena czy Ola? Piotrek czy Marcin? Bycie człowiekiem oznacza, że mamy prawo wybierać. Tylko jest haczyk. Mamy obowiązek wybierać. A wiemy, że życie jest skończone i nie starczy nam czasu na wszystko. I tutaj ogarnia nas egzystencjalny lęk. Podoba mi się jak ujął to jakiś dawno zmarły mędrzec: „Wszystko przemija a wybór wyklucza” Kiedy mówię to na głos, od razu czuję, że stoję nad egzystencjalnym urwiskiem. I jestem przerażony…
Czas na fantazje.
A to nie wszystko …. Nasz racjonalny umysł chce nam pomoc. Przecież jest internet, są eksperci, tygodniki opinii… Dlaczego nie zredukować lęku? Przecież warto podjąć dobrą decyzję… Przecież byłoby mi wstyd gdybym kupił tutaj, a w następnym sklepie byłoby trochę taniej. Przecież byłoby mi smutno, gdybym poszła na polonistykę, a na rynku pracy za 5 lat byłby popyt na socjolożki. I tak dalej… … w naszej owocowej fantazji mija właśnie północ, a my umieramy z głodu na rozstajach, czytając amerykańskie badania o owocach… Wszyscy to robimy. Ze strachu odkładamy ważne i mniej ważne decyzje, udajemy, że mamy problem z wyborem, przygotowujemy dane, zapętlamy się w szczegółach i fantazjach. Jednak zrozum…
Zawsze wybierasz.
Wybór z dwóch opcji to wybór między trzema opcjami. Wybieram jabłka, wybieram gruszki lub… nie wybieram nic. Pamiętaj że zastanawianie się czy to jabłka czy gruszki, to tak naprawdę bardzo skomplikowana gra, dzięki której wydaje ci się że nie musisz brać odpowiedzialności za swój wybór. TO NIE JEST PRAWDA! Wybierasz! Wybierasz nieświadomie opcję która nazywa się „nie wybieram” a) Jabłka b) Gruszki c) Nie wybieram czyli… Wybieram Nic Innymi słowy tutaj nie ma żadnego wyboru, zawsze wybierasz , świadomie lub nie. Nie ma ucieczki. Co jest lepsze? Jabłko, gruszka czy nic? Lepiej się zastanawiać co by było, gdybyś zadzwonił do Małgosi, a nie do Alicji? Czy opłakiwać, że nie zadzwoniłeś do żadnej? Rusz się bo czas ucieka, a póki się zastanawiasz, to Wybierasz Nic.
Jeśli rozumiesz, że zawsze wybierasz, pamiętaj że Wybieram Nic, wyklucza obie opcje. Chociaż czasami może to być najlepsza decyzja np. przy problemie jogging czy rower, przy zero stopni, w deszczu. Podejmij ją świadomie, a oszczędzisz sobie cierpienia.
Stwarzaj a nie wykluczaj!
Co lepiej brzmi? „Wykluczam jedną opcję i żegnam się z nią” Czy … „Daje życie jednej opcji i posmakuję tego, co przyniesie”
Pamiętaj że na razie stoisz na rozstajach i jesteś głodny… Pomyśl o zaspokojeniu głodu, a nie o podejmowaniu najlepszej decyzji.
Pomyśl o tym co stworzysz swoim wyborem, a nie o tym co stracisz. O tym czego spróbujesz, a nie o tym, co mogłoby się wydarzyć. O pójściu z ciekawością i cieszeniu się rzeczywistością, której dasz życie, a nie o tęsknocie za tym co by być mogło.
Wszystko przemija a wybór wyklucza? Wszystko przemija a wybór kreuje! Bo brak decyzji wyklucza wszystko!
Kiedy mówię to na głos, od razu czuję, że stoję nad egzystencjalnym urwiskiem. I jestem podekscytowany…bo czuję odpowiedzialność…I chce mi się żyć.